Efraim Szreger – o czym nie mówią toruńscy przewodnicy

Stanisław Lorenz, wybitny historyk sztuki, któremu Warszawa zawdzięcza tak wiele, przymierzał się do monografii Efraima Szregera już przed wojną. Na podstawie doktoratu, który pisał pod kierunkiem prof. Zygmunta Batowskiego, miał niemal gotowy materiał na książkę. Wszystko jednak, cała mozolna i ciężka praca kilku lat, spłonęło razem z miastem w roku 1944. Po latach szczęśliwie wrócono do zamysłu. Spłonęła praca Lorenza, ale nie spłonęły źródła, na których ją oparł. Mógł więc wrócić do przedwojennych badań i dociekań, oddając wreszcie książkę, która mówi o Szregerze wszystko, co powinien wiedzieć przewodnik po Toruniu, a jeszcze bardziej chyba – po Warszawie.

Efraim Szreger urodził się 18 lutego 1727 roku. Był ósmym dzieckiem Michała i Anny Marii. Michał Szreger nie należał do torunian od pokoleń, do miasta przybył dopiero w roku 1712. Szybko jednak zaczął piąć się po szczeblach kariery. Nie doszedł do stanowiska burmistrzowskiego, ale i tak dał się zapamiętać jako człowiek, jak chcielibyśmy dziś powiedzieć, sukcesu. Z zawodu był handlarzem winem, co warto sobie zapamiętać, bo wino pojawi się jeszcze w tej historyjce. Ojciec Eefraima reprezentował sprawy miejskie przed królem i być może wtedy poznał ludzi, dzięki którym jego najmłodszy syn stać miał się w przyszłości wziętym i uznanym architektem. Michał Szreger, co dodać trzeba, pełnił również funkcję komisarza wojennego miasta Torunia podczas zatargu z pieniaczem szlacheckiego pochodzenia – panem Konopką. Widać więc, że powierzano mu zadania trudne i wymagające zaufania.

Po latach spędzonych w Toruniu nastaje wreszcie dzień, w którym młody Efraim opuszcza miasto, udając się do stolicy. Jest rok 1743, a na miejscu czeka na niego praktyka i studia pod okiem uznanego i szanowanego Zygmunta Deybla. Promotor torunianina należy do ludzi wybitnie ustosunkowanych towarzysko, co znacząco ułatwi Szrederowi przyszłe życie. Nauka u mistrza rożni się od klasycznych uniwersyteckich studiów, ale dzięki stałemu kontaktowi ze starszym po fachu i znaczącym we wpływowych kręgach Deyblem, Szreder zdobywa liczne kontakty. To właśnie dzięki nim dostanie niemało zleceń, które wpiszą się w oblicze i charakter Warszawy. Po śmierci mistrza Efraim zostaje mianowany na królewskiego konduktora budowlanego i zaczyna coraz bardziej samodzielną karierę.

Tu czas na uwagę praktyczną – kto jedzie „trzynastką” na Wolę, niech się rozgląda. Bo właśnie przy Wolskiej stoi pierwsze dziełko Szredera. Dziełko, a raczej współ-dziełko, ponieważ Efraim był ledwie jednym z pracujących nad projektem, przez co zbyt wiele charakteru młodego architekta nie da się z murów wyczytać. Dokładnie w tym samym czasie (1752), w którym Szreder pracował nad kościołem na Woli, dostał też zlecenie w rodzinnym Toruniu. I to właśnie dom modlitwy dla staromiejskiej gminy ewangelickiej uznawany jest za pierwszy samodzielny projekt architekta.

W związku z napiętą sytuacją religijną i żywą wciąż pamięcią wydarzeń „tumultu toruńskiego”, kościół dla toruńskich protestantów miał kościoła nie przypominać. To zresztą jedna z popularniejszych ciekawostek, jaką przewodnicy toruńscy opowiadają, gdy oprowadzają po mieście. Prosta , pozbawiona wieży bryła, która ma  raczej przywodzić na myśl dużą kamienicę albo giełdę. Taki miał być ewangelicki kościół zaprojektowany w protestanckim Toruniu przez architekta – protestanta. Gdy jednak przyjrzeć mu się bliżej, skupia w sobie wszelki, podręcznikowe wręcz cechy, katolickiej świątyni popularnej w epoce. Nie dość więc, że po latach zainstalują się tu jezuici, to już podczas prac projektowych wdarła się deski kreślarskie wroga inspiracja. Taki właśnie, przesiąknięty duchem niepokojów swoich czasów, był pierwszy samodzielny, choć jeszcze niezbyt dojrzały, projekt Efraima.

Następnie posypały się nowe zlecenia i propozycje. Kilka z nich, iście prestiżowych, pozwala uznać dziś Szredera za jednego z ojców wizualnej warszawskości doby upadku Rzeczypospolitej. Przypisuje mu się, co do czego dłużej trwał spór, bryłę Wizytek. Wiadomo też, że projektował dla dominikanów obserwantów, karmelitów bosych i miejscowej finansjery. Dorobek, ale i świetne kontakty, pozwoliły mu, mimo wyznania, zostać wreszcie nadwornym architektem prymasowskim. Budował dla prymasów Łubieńskiego i Ostrowskiego, o czym może innym razem.