Aberdeen – olejowa stolica Europy.

W każdej podróży liczy się coś innego. Raz, najważniejsze jest dotarcie do celu. Innym razem sama droga i sposób jej pokonania. Tym razem celu żadnego nie było, na miejsce dotarliśmy szybko i bez zakłóceń. Brak planu, bilety na samolot kupione kilka miesięcy wcześniej i przewodniczka Joanna, prywatnie siostra Bartka, która czekała na nas do 2 w nocy, żebyśmy przez kilka kolejnych dni mogli swoją obecnością „zakłócać” jej codzienny tryb życia. Nastrojeni Braveheartem ruszyliśmy za kolejną przygodą.
Pierwszy punkt naszej podróży to Aberdeen. Ponad 200 tysięczne miasto znane przede wszystkim z tego, iż znajduje się tu wiele firm związanych z wydobyciem ropy naftowej na morzu Północnym. Jedną z głównych jest Royal Dutch Schell, firma znana także z polskich dróg. Gospodarka miasta ściśle uzależniona od cen ropy naftowej, które nadają ton zatrudnieniu. Mimo, że czasy największego prosperity miasto ma już za sobą a mająca miejsce kilka lat wcześniej fala zwolnień w branży paliwowej niewątpliwie wpłynęła na zamożność jego mieszkańców, to przechadzając się ulicami miasta trudno oprzeć się wrażeniu, że żyje się tu raczej dostatnie. Kilkuletnie, co najwyżej, samochody wysokiej klasy, piękne jednorodzinne domki lub wygodne bliźniaki przykuwają wzrok.

Union Square, Aberdeen

 

Szkocja, tu jeździmy lewą stroną drogi!

Nie mając jednak do dyspozycji potężnego SUV-a, pięknej limuzyny czy chociaż zwykłego hatchbacka, trzeba skorzystać z komunikacji miejskiej. Po pierwszych chwilach rozbawienia związanego z ruchem lewostronnym obowiązującym na terenie Wielkiej Brytanii czas poznać zwyczaje obowiązujące w miejskich „piętrusach”. Brak tzw. kasowników, które zastępuje sprawdzający ważność biletu kierowca oraz kolejki ustawiające się wzdłuż przystanku niewątpliwie budziły zaciekawienie. Pojawia się pytanie – jak przy takim systemie wygląda punktualność miejskich autobusów? Na odpowiedź nie przyszło nam długo czekać. Cóż, okazuje się, że rozkład jazdy należy traktować raczej jako…prawdopodobny. Orientacyjnie, jak się okazuje podane godziny przyjazdów autobusu sprawiają, że należy czekać na przystanku trochę wcześniej, bo jeśli akurat kierowca sprawnie sprzeda niewielką ilość biletów, to cóż, trzeba będzie poczekać na kolejny. Całe szczęście częstotliwość przejazdów jest na tyle duża, że nie ma się czym specjalnie przejmować.

Kolejka czekająca na autobus miejski w Aberdeen.

 

W poszukiwaniu szkockich smaków.

Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od poszukiwania prawdziwego szkockiego śniadania. Nasza delikatna opieszałość sprawiła, że pora okazała się raczej obiadowa niżeli śniadaniowa. Stąd nasz wybór padł na nietypowy pub, w którym dosyć mocno przegłodzeni zajadaliśmy się tradycyjnym Fish and chips. Wyjątkowość lokalu polegała m.in. na tym, iż znajdował się on na terenie starego, średniowiecznego kościoła. Slains Castel Pub bezsprzecznie przyciąga niepowtarzalnym klimatem, wielkością serwowanych porcji w stosunkowo dobrej cenie oraz sympatyczną obsługą. Kulinarne doznania jakich można się spodziewać zwiedzając Szkocję, mogą, jak mniemam, zaciekawić najbardziej wymagających smakoszy. Haggis, narodowa potrawa przyrządzana z owczych podrobów, którą możemy nieco porównać do naszej polskiej kaszanki, chipsy octowe, przepyszne burgery, frytki z octem czy wreszcie pieczone batony mars to zapewne tylko nieznaczna część tego czym można zadowolić swoje podniebienie. Na degustację ostatniego z wymienionych przysmaków namówiliśmy zresztą naszą koleżankę, która mimo, iż od czterech lat przebywa w Szkocji wcześniej się na to nie zdecydowała. Myślę, że nie żałuje. Ja na pewno nie.

Srebrne miasto Aberdeen.

Przechadzając się ulicami miasta, a mieliśmy na to naprawdę sporo czasu, wzrok przykuwają szare, granitowe budynki. Jednak jak zostaliśmy poinformowani, mieszkańcy wolą mówić o srebrnym mieście, niżeli akcentować jego szarość. Niskie zabudowania, w których mieszkańcy przebywają wieczorami całkowicie „na widoku” mogą dziwić przybyszów z kraju, w którym zaraz po wprowadzeniu się do domu czy mieszkania wiesza się firanki i zasłony, aby na pewno żaden z sąsiadów nie widział co się dzieje wewnątrz pomieszczenia. Mimo, iż dyskutując kilkakrotnie o tym zjawisku w głowie kiełkowało kilka teorii to ostatecznie nie udało nam się jednoznacznie ustalić powodu tych różnic. Chociaż chyba właściwie zbytnio nam na tym nie zależało. Przecież trzeba zostawić sobie jakiś powód by móc tam częściej wracać.
Wreszcie dotarliśmy na Stare Miasto. Stojąca nieco na uboczu, piękna XIV w. katedra Św. Machara, którą zgodnie z dawną tradycją otaczają stare nagrobki niewątpliwie robi wrażenie. Nie mniej uroku mają zabudowania University of Aberdeen, na czele z budynkiem King’s College. W jego pobliżu nie mogło zabraknąć oczywiście lokalnego pubu, którego nazwa nawiązywała do patrona katedry. I tak w Pubie St. Machar trafiliśmy na grupę młodych, głośnych Kanadyjczyków, którzy zdawali się irytować nieprzyzwyczajonych do takiego rozgardiaszu stałych bywalców. Nie przeszkodziło nam to jednak w krótkim odpoczynku przy kuflu zimnego, szkockiego piwa.

 

Katedra Św. Machara.

Wnętrze Katedry Św. Machara w Aberdeen.

Mural na ulicach Aberdeen.

Westhill Walkers – czas ruszyć poza miasto.
W niedzielny poranek skorzystaliśmy z możliwości dołączenia do grupy piechurów, którzy raz na dwa tygodnie spotykają się, aby wyruszyć na znajdujące się nieopodal miasta góry. Tym razem w planie była wycieczka trasą Gordon Way prowadząca aż to centrum turystycznego Bennachie. Zaplanowana na 18,5 km trasa zajęła nam kilka godzin. Była okazją nie tylko do podziwiania widoków, sprawdzenia swojej wytrzymałości, ale przede wszystkim umożliwiła wsłuchiwanie się w język angielski, przed którego szkockim akcentem przestrzegała mnie nawet Amerykanka, którą kilka dni wcześniej oprowadzałem. Wystarczy powiedzieć, że przez dłuższy czas sądziłem, iż Bennachie, do którego podążaliśmy to w zasadzie Benny Hill.
Podczas jednej z rozmów zdradziłem nasze plany na poniedziałkowy poranek. Otóż mieliśmy zamiar udać się do Edynburga metodą „na stopa”. Jeden z uczestników marszu grzecznie wyraził swój sceptycyzm co do tego pomysłu. Nie chcąc uwierzyć, iż rzeczywiście nam się to nie uda – spróbowaliśmy. Miał rację, nie udało się.
Jednak niedziela była niezwykle udana. Kiedy będziecie w Aberdeen koniecznie wykorzystajcie możliwości wyjścia w góry z niezwykle sympatyczną ekipą Westhiil Walkers.

 

 

 

Edynburg – miasto, które koniecznie musicie zobaczyć!
W końcu jednak udało się dostać do stolicy Szkocji. Po nieudanej próbie dotarcia na miejsce autostopem wybraliśmy jedno z dogodnych dla nas połączeń autobusowych. Oglądana z okien autobusu Szkocja także robiła bardzo dobre wrażenie. Dzięki temu trzygodzinna podróż bardzo szybko
minęła.
Trudno opisać piękno miasta. Jego klimat jest niepowtarzalny. Na każdym kroku spotkać można tętniące życiem lokale, w których nierzadko w przeszłości koncertowały znane dziś osobistości. Miasto, gdzie rozpoczęła się przeżywana przez wiele osób na całym świecie przygoda Harrego Pottera i jego przyjaciół, wszakże w jednej z lokalnych kawiarni J.K Rowling zapoczątkowała pisanie tej niezwykłej opowieści. Dziś wokół tego rozbudowany jest ogromny przemysł turystyczny.
Obok rzeszy turystów dostrzec można przechadzających się ulicami studentów, wieczorami chętnie udającymi się Library Pub na partyjkę bilarda. Ta drobna przyjemnostka stała się także naszym udziałem. Nieszczęśliwie skusiliśmy się na nią w ostatni dzień naszego pobytu w mieście, co ze względu na niezwykłą atmosferę i ciekawych ludzi mogło niezapowiedzianie przedłużyć nasz pobyt w Edynburgu.

Szkocja to miejsce, gdzie warto jechać, warto tam wracać. Zabraliśmy ze sobą kilka wspomnień, ale i kilka zdjęć. Specjalnie dla Was!

Piotr Graczyk

Z wykształcenia politolog. Z pasji przewodnik po Toruniu i pilot wycieczek.

Współzałożyciel Domu Legend Toruńskich i Bunkru Wisła.

 

Fot. Bartosz Filipczyk