Święty Jan, sprawy sądowe i korona ceglanych murów, czyli – o czym jeszcze mógłby opowiadać toruński przewodnik

Można mieć wrażenie, że nasłuchaliśmy się już toruńskich przewodników. Gdy mamy więc okazję, ukryjmy się za węgłem i dla odmiany posłuchajmy, co opowiadają przewodnicy warszawscy…

– Weźmy inny fakt i rozważmy go. Dlaczego to, aż po wiek XVI, Rada Starej Warszawy udawała się po pouczenia sądowe do Prześwietnej Rady Starego Miasta Torunia? Jasne, oba miasta lokowano na prawie chełmińskim. Zresztą, co tu dużo mówić, z chełmińskiego wzorca skorzystało sporo ponad dwieście ośrodków miejskich na obszarze dawnej Rzeczypospolitej. Mamy więc nie tyle trop, co wręcz pewność, że ustrojowo była Warszawa mocno spokrewniona ze starszym Toruniem.

Idźmy dalej i przyjrzyjmy się murom obronnym Starej Warszawy. Dziś miejscami może to być trudne i wymagać skorzystania z archiwalnych fotografii. Spójrzmy na mur i porównajmy go z najstarszym odcinkiem obwarowań toruńskich (tu akurat również przydadzą się stare fotografie). Podobieństwo dość uderzające. Do tego jeszcze stołeczny barbakan budowany w czasach, gdy od budowy barbakanów raczej odchodzono. Czyżby spóźniony owoc spełnionych marzeń o majestacie umocnień w typie toruńskim? Pamiętajmy bowiem, że Toruń miał aż dwa rondle i oba sporo starsze.

(tak, tak – starszeństwo toruńskich barbakanów podkreślają i toruńscy przewodnicy, pusząc się przy tym nieco); słuchajmy jednak, co opowiadają bardziej obiektywni warszawiacy:

– A dalej? Proszę bardzo – patrocinium staromiejskiej fary! Patronem Starego Miasta Torunia był Jan Chrzciciel, który patronuje i Starej Warszawie. Przez długie lata monumentalne bryły staromiejskich far dominowały w wiślanych panoramach obu miast. Dodajmy tylko, że w toruńskim wiślanym froncie niewiele zmieniło się przez ostatnie setki lat i kościół parafialny Starego Miasta nadal przytłacza resztę swą ceglaną pękatością. Dodajmy też, że kościół toruński znacząco przekracza    swym rozmachem wiele innych miejskich far, by dodać do tego kręgu nawet warszawską. Wracając jednak do samego wezwania, należy zwrócić uwagę na dość popularną niegdyś praktykę. Często bowiem osadnicy, którzy opuszczali swoje rodzinne miasto w poszukiwaniu nowego miejsca na ziemi, „zabierali ze sobą” „swojego świętego”. Skoro ten orędował za nimi w dotychczasowym domu, będzie to zapewne czynił i w innym miejscu.

Tak przemieszczały się patrocinia, ale też bardziej namacalne dowody przywiązania do świętych – ich relikwie. W toruńskiej farze uwagę przykuwa jeden z piękniejszych zabytków – mistyczny, gotycki krucyfiks, osadzony obecnie w barokowym ołtarzu. Głowę Zbawiciela wyrzeźbiono w taki sposób, że sklepienie czaszki wieńczy  umieszczony tam  rodzaj korka, nakrętki. Badacze wiążą ten typ rozwiązania z dwoma przypuszczeniami. Korkowany otwór nazywany jest sepulcrum, czyli grobem. Podczas misteriów paschalnych wydrążony schowek służył więc jako prawdziwy grób Prawdziwego Ciała Chrystusa, podczas gdy figura Jezusa składana była w grobie symbolicznym. W te same maskowane „skarbonki” wkładano również inne skarby. Przypuszcza się bowiem, że właśnie osadnicy, którzy opuszczali dotychczasowe miejsce pobytu, by ruszczyć w świat, deponowali tam swoje „ulubione” relikwie. Może więc pierwsi torunianie – założycie Warszawy, wybrali się na Mazowsze z podobnym ekwipunkiem…

Podczas powojennej odbudowy warszawskiej Archikatedry, nadano jej powab, który uznać trzeba za kwintesencję nadwiślańskości w architekturze gotyckiej. Myśli profesora Zachwatowicza krążyły nad pokrzyżackimi monumentami północnych ziem, po czym nadał katedrze formę wprost czerpiącą z kościoła świętych Piotr i Pawła w Chełmnie.  Inspiracja dostrzegalna nieuzbrojonym okiem tylko każe  nam myśleć, że jest coś na rzeczy. Że może i samo miasto przemówiło do konserwatorskiego gremium, podpowiadając mu kostium, który najlepiej przywiedzie na myśl hanzeatyckie odpryski początków stolicy.

Tyle to mówią warszawscy przewodnicy. Czy to jedynie zbiór przypadkowych zbieżności, czy jednak wyraźne wskazówki na toruńskość Warszawy w pierwszym wieku jej istnienia, niech Czytelnik oceni sam.